Dusza Faustino rwała się ku przygodzie, a miłość do żeglugi, odziedziczona po prastarych przodkach, płynęła wartko w jego krwiobiegu. Dlatego wsiadł na okręt, dlatego chciał zasmakować odkrycia szlaku do Indii u boku Vasco da Gama. Był wybrańcem namaszczonym przez los, przeznaczenie i swoje niebywałe, marynarskie umiejętości.
Zebrali się wczesnym rankiem. Uroczyste poruszenie czuć było w powietrzu. Wiwatom i okrzykom radości pomieszanej z ekscytacją nie było końca, a łzy wzruszenia spływały ukradkiem po policzkach nawet najtwardszych mężów.
Okręty: São Gabriel, São Rafael, Berrio i okręt transportowy (uginający się pod ciężarem rozmaitych zapasów) dumnie prężyły białe żagle widowiskowo wypełniane podmuchami oceanicznego wiatru. Niebo, niezmącone obecnością żadnego obłoku, rozpościerało się nad głowami zgromadzonych niczym błękitna płachta.
Tak, to z pewnością dobry zwiastun dobrego początku rejsu. Promienie słoneczne też wydawały się działać na korzyść całego przedsięwzięcia. Prażyły umiarkowanie dodając wszystkim otuchy i zagrzewając ich serca do szybszego bicia. Kryły w sobie obietnicę ciepłej i jasnej opieki wszystkich pozostających na morzu, które teraz falowało teraz w jednostajnym, subtelnym, energicznym tempie.
Słowem każdy element rzeczywistości przemawiał na korzyść rozpoczynającej się właśnie misji. —„Bez obaw dzielni marynarze! Nie tylko cała Portugalia Wam kibicuje, ale i cała Matka Natura! Los Wam sprzyja i sprzyjać będzie”– zdawał się szumieć ocean.
Faustino nie posiadał się z radości. Co prawda dziwne sny tej nocy nieco go zmęczyły, lecz łopoczące żagle i niebywale podniosła atmosfera wydarzenia skutecznie przegoniły senny niepokój w najdalsze zakątki jego pamięci.
Wreszcie – po wiwatach, wydaniu licznych błogosławieństw przez króla i przedstawicieli kościoła – nastąpił kres celebracji tej podniosłej chwili.
Wypłynęli z lizbońskiego portu. Na pierwszej stronie dziennika pokładowego, który odtąd miał się stać pełnoprawnym obserwatorem tej niezwykłej podróży, pojawiło się hasło: „Dzień pierwszy wyprawy. Wyruszyliśmy ku Indiom. Boże Miłościwy i Królu łaskawie nam panujący miej nas w swojej opiece”.
Pierwsze dni wyprawy upływały pod znakiem uroczystego podniecenia i nadziei na podniosłe odkrycia. W głowie Faustino nadal brzęczały dumne i radosne okrzyki tłumu, żegnającego okazałe okręty, które niczym rumaki dumnie prężyły się pod portugalską banderą w gotowości do startu z portu w Belém.Tak zaczęła się magiczna podróż. Faustino postanowił ją zgrabnie ubierać w kształty liter, spływających atramentem na karty pokładowego dziennika.