Anna Kośmider Leal – od 13 lat mieszka w północnej Portugalii, w Rio Tinto, na peryferiach Porto. Etnolingwistka, doktor Antropologii, wykładowca akademicki, lektorka języka portugalskiego, angielskiego i polskiego dla obcokrajowców, recenzentka artykułów naukowych oraz założycielka popularnej szkoły języków online Speaking Parrot. Prywatnie pasjonatka podróży, literatury, mody, dobrego designu oraz szeroko pojętych „rzeczy ładnych” . Mama dwójki polsko-portugalskich dzieci: Jasia i Gabi.
Katarzyna Lelów: To moja trzecia zima w Algarve, w Portugalii, ale mam wrażenie, że jestem dopiero na samym początku poznawania tutejszych obyczajów i mentalności, z którymi stykam się w życiu codziennym. Ja wciąż się uczę życia w trybie „calma, calma”, tak odmiennego od tego, jakie prowadziłam we Wrocławiu. Uczę się życia zimą w mieszkaniu bez grzejników i tego, że tu gdzie mieszkam komunikacja miejska to abstrakcja, a jaszczurki codziennie w lecie odwiedzają mój taras Jak u Ciebie przebiegał proces poznawania portugalskiej rzeczywistości? Co stanowiło dla Ciebie wzywanie w zetknięciu z tutejszymi zwyczajami? A może nie miałaś żadnych problemów z odnalezieniem się w tutejszych realiach?
Ania Kośmider Leal: ten proces się nigdy nie kończy! (Śmiech). Przybiera oczywiście różne formy, ewoluuje, czasem trochę się cofa, a innym razem daje fałszywą pewność, że dobiegł końca… Z antropologicznego punktu widzenia proces emigracyjny składa się z trzech faz. Pierwsza to fascynacja i ślepe zakochanie. Czujemy się jak na wakacjach, wszystko nam się podoba i nowy kraj zamieszkania wygrywa absolutnie we wszystkim w starciu z naszym rodzimym. Później, przychodzi tęsknota i scenariusz zmienia się o 180 stopni. Pojawiają się pierwsze trudności i brutalne zetknięcie z życiem codziennym. Jak wiemy, codzienność dopadnie nas wszędzie i jest jedną z niewielu pewników, które serwuje nam życie. Następnie przychodzi faza „ostatecznego” rozrachunku, czyli: albo zostajemy, akceptując wszelkie niedogodności życia na obczyźnie, albo wracamy, zostawiając sobie dobre wspomnienia. Fazy te, ma się rozumieć, mogą trwać latami lub przeplatać się ze sobą chaotycznie. W moim przypadku proces emigracyjny przebiegł dość „książkowo “, to znaczy pierwsza: faza przypadła na wakacje studenckie oraz pierwsze miesiące po przeprowadzce na stałe (w obydwu przypadkach były to miesiące letnie, co też nie było bez znaczenia).Druga faza natomiast rozpoczęła się jesienną słotą, w porze deszczowej niczym jak w powieści o Robinsonie Cruzoe.
Trudno było mi znaleźć wspólny język z Portugalczykami i bynajmniej nie chodzi tu o portugalski jako język obcy, bo ten przyszedł mi bez problemu. Portugalczycy są bardzo otwarci i przyjacielscy, jednak mają bardzo tradycyjne wręcz konserwatywne spojrzenie na wiele spraw. Ich podejście do „inności“ jest dość specyficzne. Teoretycznie akceptują obcokrajowców, jednak w praktyce zajmuje im bardzo dużo czasu, by ich tak naprawdę zrozumieć i wykorzystać tę „inność “ w swoim własnym życiu. Jest to typowa postawa multikulturowa, która hołubi akceptację, lecz niekoniecznie wzajemne obcowanie. Myślę, że to właśnie to podejście sprawiło mi najwięcej trudności. Zanim wypracowałam sposób na siebie pomiędzy światami PT i PL, różnice kulturowe związane z klimatem, budownictwem, gastronomią, podejściem do kobiet oraz stylem życia, stanowiły spory problem. Jak się okazało, były to problemy stosunkowo łatwe do rozwiązania i suma summarum, pomogły mi zrozumieć kim naprawdę jestem i czego w życiu potrzebuje.
K.L. Od jak dawna żyjesz w Portugalii i dlaczego? Jakie były motywy zamieszkania w tym pięknym kraju?
A.K.L. Na stałe, od maja 2007 roku, czyli będzie już ponad 13 lat. Jeśli pytasz o motywy, musimy wsiąść do maszyny czasu i cofnąć się do października 2000 roku, do Poznania, na czwarte piętro Instytutu Językoznawstwa. Wtedy to wraz z całą chmarą świeżo upieczonych studentów Etnolingwistyki, usiłowałam znaleźć swoje nazwisko z przydziałem do grupy językowej. No i znalazłam je… grupa portugalska…
Później rozpoczęły się zajęcia (na początku zwłaszcza te praktyczne wydawały mi się bezcelowe), po 3 latach pierwsze podróże do Portugalii, nowe znajomości, letnia praca w Algarve, i tak krok po kroku życie pchało mnie w kierunku krainy odkrywców.
Kropką nad i było poznanie mojego przyszłego męża, Portugalczyka, Pedro, w 2005 roku. Wtedy wszystko stało się jasne, nie było odwrotu, kierunek na niebie i ziemi wskazywał Porto. I tak już zostało.
K.L. Opowiedz trochę o Porto. Jak odbierasz miasto, o którym rozpisują się przewodniki turystyczne? Algarve zaczarowało mnie pięknem natury. Krajobrazy są tutaj po prostu bajeczne. Piękne, rozległe przestrzenie, cudowne plaże, czyste, oceaniczne powietrze. Klimat jest rajski. Codziennie jestem świadkiem pięknego spektaklu przyrody. A Porto, uwiodło Cię czymś?
A.K.L. Doskonale rozumiem Twój zachwyt nad Algarve. To właśnie tam w 2003 roku, wraz z przyjaciółką Katarzyną Tomalak, stawiałam pierwsze kroki na portugalskiej ziemi. 3 lata z rzędu pracowałam w Albufeirze, w barze „Classic” i to właśnie tam tak naprawdę zaczęłam odkrywać istotę Portugalii. Do tej pory jak tylko zamknę oczy, czuję zapach Algarve i widzę te kolory.
W porównaniu z Algarve, w tamtym czasie, północ zupełnie nie przypadła mi do gustu. Wydawała mi się poważna, szara i nieatrakcyjna.Jednak życie postanowiło spłatać mi figla i to właśnie północ okazała się moim miejscem na ziemi. Doszłam do wniosku, że do północy trzeba dorosnąć.
Porto jest magiczne, charakterne, piękne na zabój, ale nie w oczywisty, przewidywalny sposób. Tutaj nawet światło pada inaczej niż np. w Lizbonie. Jest górzyste, zielone, czasem szare, bo zamglone. Dostojne, pełne zabytków, urokliwych zakątków. Plaże są bardziej drapieżne niż te na południu. Ocean wzbudza tu respekt. Jest magicznie. Kto lubi Harrego Pottera, polubi i Porto.
K.L. Jeżeli miałabyś podać trzy główne epitety określające Porto, to byłyby to:
A.K.L. Hmm tylko trzy…Ok. Magiczne, dumne i spektakularne.
K.L. Często słyszę od lokalnych mieszkańców, że północ i południe Portugalii to dwie całkiem różne krainy. Dwa różne światy. Czy podzielasz tę opinię? Jakie zauważasz różnice pomiędzy Algarve, a północą kraju?
A.K.L. Jak już wspomniałam wcześniej, południe ma dla mnie wartość sentymentalną i zdecydowanie posiada w moim sercu specjalne miejsce. Czuję jednak, że na północy jest więcej portugalskości w Portugalii. Może nie brzmi to zbyt odkrywczo, ale ma to swoje konsekwencje. Poruszę tu dwie z nich. Pierwsza to klimat. Na północy mamy większą różnorodność pogodową, co wpływa na styl życia i światopogląd jej mieszkańców. Druga to turystyka. Wpływ turystyki jest wprost proporcjonalny do kontaktów międzyludzkich, czyli innymi słowy: do podejścia do drugiego człowieka. Moim antropologicznym okiem ;), na południu bardziej widoczny jest podział na: my (localsi) i wy (przyjezdni). W ogólnym rozrachunku wpływa to na to, iż południowcy mniej chętnie bratają się z przedstawicielami innych kultur niż ich północni bracia. Tutaj widać większe zainteresowanie „innym” i co za tym idzie interkulturowość, otwartość i przychylność do wszystkiego, co nowe. Jest to niezmiernie ważne w życiu emigranta, zwłaszcza na dłuższą metę.
K.L. Czym zajmujesz się w Portugalii?
A.K. L. Uczę! (Śmiech) Już od 20 lat (sama zastanawiam się jak to sminęło!). Jestem lektorką i wykładowcą akademickim. Przedmioty, które wykładam to języki obce (portugalski, angielski i polski dla obcokrajowców) oraz przedmioty z zakresu antropologii, z której mam doktorat napisany i obroniony na Uniwersytecie Fernando Pessoa w Porto.
Od 4 lat prowadzę wirtualną szkółkę językową Speaking Parrot, która jest moją największą dumą, tym bardziej że jesteśmy totalnie low-profile. Uczymy ludzi z całego świata, choć zdecydowanie najwięcej uczniów mamy z Polski. Uwielbiam uczyć, co zresztą widać, bo feedback od uczniów widoczny jest niemal gołym okiem. Mam chyba szczęście, bo przyciągam samych cudownych, wspaniałych i inteligentnych ludzi. Uczymy z pasją, radością i wiarą w ucznia.
Do mojej ekipy dwa lata temu dołączyła charyzmatyczna Marta Michalunio, a w tym roku Portugalczyk, popularny nauczyciel akademicki, Rui Miguel Ribeiro.
K.L. Czy dużo Portugalczyków chce się uczyć polskiego? Jakie są ich opinie na temat naszego języka ( jeżeli takie są )?
A.K-L. Nie. To chyba nasza najmniej liczną grupą uczniów. Jednak oczywiście jest kilku śmiałków (Śmiech). Język polski ma famę jednego z najtrudniejszych na świecie i trudno mi się z tym nie zgodzić. Oczywiście wszystko jest możliwe, czego żywym dowodem, jest mój szwagier Ricardo (Portugalczyk), który płynnie włada językiem polskim.
K.L. A czy język portugalski jest popularny wśród Polaków? Często masz do czynienia w polskimi uczniami?
A.K-L. Ogromnie! Coraz bardziej. 70% naszych uczniów to Polacy. Mam wrażenie, że Portugalia – a co za tym – idzie język portugalski jest teraz bardzo w modzie. Polacy lgną do Portugalii. Szukają tu odskoczni, może od trudnej sytuacji politycznej w Polsce, spokoju, słońce, natury, uśmiechu na co dzień etc. A ja… bardzo ich w tym dążeniu dopinguje.
K.L. A jak Ty oceniasz język portugalski? Czy jest coś szczególnego w języku portugalskim, co wyróżnia go na tle innych? Co Cię w nim ujmuje?
A.K.L. Język portugalski – moja miłość. Uważam, że jest stosunkowo łatwo nauczyć się porozumiewać w tym języku. Jest niesamowity, nie ma drugiego podobnego. Jest jednocześnie łatwy i trudny, twardy i miękki, piękny i brzydki. Jest mieszanką leksykalną i semantyczną języków romańskich, germańskich, a nawet wschodnioazjatyckich. Niewątpliwie jest to konsekwencja dawnych kolonii portugalskich, wypraw morskich i odkryć geograficznych jeszcze z czasów Henryka Żeglarza. Dla językoznawcy to prawdziwa uczta i to rytmie Fado!