Muszę przyznać , że uzależniłam się od tutejszego espresso. Ten fakt jest dla mnie o tyle zaskakujący , że nigdy , przenigdy nie byłam fanką kawy. Hasła w stylu: Keep Calm and Drink Coffe i inne peany na cześć genialności kawy były dla mnie, co najwyżej, obojętne. Aż do momentu kiedy spróbowałam portugalskiego espresso.
o. Jego smak, aromat, ale i rytuał picia nie jest w żadnym stopniu banalny ani przereklamowany (tak, tak poczułam, że wychylenie tego naparstka kawy wcale nie jest takie zwyczajne). Zupełnie bezwiednie dałam się porwać naparowi, którego esencja podnosi mój poziom endorfin i działa na zmysły. Jej, jak się rozkoszuję zawartością tej mikroskopijnej filiżanki. Uczta dla zmysłów. Jednak nie tylko smak i wyrzut kofeiny mnie tak uwiódł.
Otóż, zwyczaj picia espresso to dla mnie pewien symbol południowych krajów, w którym często jedynym ratunkiem przed bezlitośnie palącym Słońcem kryje się właśnie tym strzale skondensowanej, aromatycznej kofeiny. Chwila na jej wypicie jest na stałe wpisana w krajobraz upalnych dni, pewnie i w krajobraz tych słonecznych krain w ogóle. To nieodłączny element kultury tego miejsca, niezmienny element tutejszej społeczności. Jest naturalny niczym tlen. Stanowi symbol przerwy, przystanku i kultywowanej, pięknej tradycji przesiadywania w snack-barach lub w kawiarniach. Smakowanie espresso (i każdej innej kawy rzecz jasna) w takich miejscach to zazwyczaj preludium i smaczne tło dla prowadzenia rozmów z kimś przy stoliku. Jest więc gwarno, hałaśliwie, wymieniane są ważne albo mniej ważne informacje, plotki, uśmiechy, żarty. Kofeina krąży we krwi- jednym słowem dzieje się, a życie płynie wartkim strumieniem. Całe to kawowe przedsięwzięcie ma zatem wymiar jak najbardziej prospołeczny, budujący więzi, podtrzymujący znajomości itd, itd.
A ja od pewnego czasu jestem jego częścią.